Wereldhavendagen 2012

Dni Światowego Portu odbywają się w Rotterdamie już od 35 lat. To najlepsze okazja, żeby zobaczyć jak wygląda i funkcjonuje największy port w Europie. Rożne firmy działające w Europorcie organizują wycieczki, dzięki którym można zobaczyć jak wyglądach ich codzienna operacja.

Rotterdam to największy port kontenerowy w Europie i jedyny europejski port w światowej dziesiątce. W 2011 przeszło przez niego ponad 7 mln kontenerów.

Nam udało się załapać na wycieczkę do terminalu kontenerowego ECT Delta.

Firma ECT (Europe Container Terminals) zajmuje się kontenerami od roku 1966. To oni wymyślili i wprowadzili w życie zautomatyzowany terminal kontenerowy.

Terminal Delta znajduję się w wchodzącym w morze Północne Maaslvlakte, około 30 km od Rotterdamu. Takie usytuowani pozwala nawet największym statkom zacumować przy nabrzeżu 24 godziny na dobę nawet przy pełnym obciążeniu, bez ograniczeń związanych z przechodzeniem przez śluzy czy wahaniami poziomu wody (przypływy i odpływy).

Na terenie terminalu używa się 265 automatycznie kierowanych pojazdów (Automated Guided Vehicles – AGVs) do transportu kontenerów pomiędzy statkiem a miejscem składowym, gdzie do akcji wkraczają 140 zautomatyzowane dźwigi (Automated Stacking Cranes – ASCs).

Kontenery przyjeżdżają i wyjeżdżają z terminalu pociągami, ciężarówkami i barkami. Na terenie znajdują się dwa terminale kolejowe, dedykowane nabrzeże dla barek (oprócz tego używanego również przez statki) i maksymalnie zautomatyzowany system pozwalający obsłużyć 20000 tirów.

Continue reading Wereldhavendagen 2012

De Loonse en Drunense Duinen czyli wydmy ;)

Trzy godziny wolnego 😉 + niebo tylko częściowo przykryte chmurami + rower do dyspozycji = poznawanie nowych okolic. I to nie byle jakich. Przede wszystkim świetnie ‘przystosowanych’ do wszelakiego rodzaju aktywności rekreacyjno – sportowej ( rowery górskie, kolarzówki i ‘miejskie’, jazda konna, nordic walking, spacery) czyli zaopatrzone we wszelaką niezbędną infrastrukturę, taką jak wyznakowane i dokładnie opisane szlaki/trasy, miejsca odpoczynkowe/widokowe, punkty informacyjne, kempingi, restauracje i kafejki. Poza tym sam teren jest niezwykle interesujący. wedrujace_wydmy.JPG Park Narodowy De Loonse en Drunense Duinen – bo o nim mowa – położony na północ od Tilburga i na zachód od ‘s – Hertogenbosch (Holandia) to największy w Europie Zachodniej obszar wędrujących wydm śródlądowych. To zjawisko (wędrujących wydm) sprawia, że każda wizyta może być inna. Przesuwające się ustawicznie piaski zmieniają krajobraz, grzebiąc lub odsłaniającego jego inne stałe elementy. Muszę też przyznać, że sam fakt istnienia piaszczystych wydm we wnętrzu tak ‘mokrego’ kraju jakim jest Holandia, wpływa na atrakcyjność tego miejsca. Również lasy i pagórki wśród których jest położony sprawiają, że dla wielu mieszkańców tego bardzo niskiego i głównie rolniczego (czyt. bezleśnego) obszaru jest to miejsce ‘inne’ od tych, z którymi mają do czynienia na co dzień.
Continue reading De Loonse en Drunense Duinen czyli wydmy 😉

Górniczy (?) Wałbrzych

Z pewnością takie skojarzenie przychodzi na myśl większości ludzi, gdy usłyszą nazwę Wałbrzych. Ale miasto nie jest już związane z górnictwem, a przynajmniej nie w sposób czynny. Nadal bowiem w krajobrazie widoczne są szyby i hałdy kopalniane, kominy fabryczne. Nie ma już jednak wszechobecnego pyłu unoszącego się w powietrzu ani ‘zapachów’ z pracujących non-stop koksowni. Powolutku miasto wychodzi z kryzysu ekonomicznego, jaki nastąpił po zamknięciu kopalni, rozwijając między innymi branżę ceramiczną, której początki sięgają lat dwudziestych XIX wieku.
Ale mnie osobiście najbardziej zaskoczyła architektura Wałbrzycha. Przyznam, że miałam wizję miasta o brudnych, odrapanych budynkach, kamienicach ledwo stojących w pionie, a wszystko pokryte pyłem i sadzą.. (co za ‘czarna wizja ;). Szczęśliwie w znacznym stopniu się myliłam. Również w tej kwestii oblicze miasta ulega sukcesywnej zmianie. Na pewno jeszcze wiele wody upłynie zanim wszystko będzie eleganckie i odnowione, a przynajmniej porządnie oczyszczone, ale.. potencjał jest niesamowity. Może nawet dobrze, że dotychczas nie było finansowych możliwości, bo proces ‘restauracji’ polegałby pewnie na wyburzeniu wszystkiego co brzydkie i/lub w fatalnym stanie technicznym. A tak powoli będzie to po prostu doprowadzane do pierwotnego stanu.
Continue reading Górniczy (?) Wałbrzych

Góry Wałbrzyskie

Miałam szczęście ;). Udało mi się skorzystać z ostatniego (chociaż mam nadzieję, że jednak to nie był ostatni) dnia złotej jesieni. Fantastyczna pogoda – słońce, czyste niebo, lekki wiaterek, dosyć ciepło. Wskoczyłam więc w autobus i o 10.00 byłam w Wałbrzychu (wiem, wiem, że późno, ale nie ma fizycznej możliwości by być tam wcześniej, jeśli jest się skazanym na transport publiczny). Cel – Chełmiec (851 m n.p.m.), do niedawno uważany za najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich, ale stracił ten status na rzecz Borowej (853 m n.p.m.) położonej po przeciwnej stronie kotliny wałbrzyskiej.
A oto mapka sytuacyjna (czerwonymi kropkami zaznaczyłam trasę mojej wycieczki).

gw_mapa.JPG

Tak więc najpierw przez stary Wałbrzych i złocisto-pomarańczową aleją na zboczu Wzgórza Giedymina do Szczawna Zdroju. Potem przez osiedle Konradów w kierunku Chełmca. Po drodze minęłam przepięknie usytuowany cmentarz – na skraju osiedla, na wzniesieniu, otoczony pierścieniem topoli. A na samym ‘cypelku’ lekko wybijającym się ponad zboczem – kaplica cmentarna. Nie lubię rozmyślać o takich rzeczach, ale stwierdziłam, że to jedno z najpiękniej zlokalizowanych miejsc ostatniego spoczynku, jakie widziałam. Continue reading Góry Wałbrzyskie

Edmund – najlepszy kompan w podróży

Spędziłam dobrych kilka godzin przeglądając moje zdjęcia z Holandii i wybierając te, które wykorzystam później jako ilustrację do serii postów, o której wspomniałam ostatnim razem. Nie było to łatwe, bo po pierwsze samych zdjęć jest baaardzo dużo ;), a po drugie zależało mi, by najlepiej oddawały one specyfikę danego miejsca, a jednocześnie były jak najbardziej oryginalne.
Zorientowałam się, że przy okazji uzbierała mi się dosyć liczna seria fotek mojego najwierniejszego towarzysza wszystkich podróży.
kasztanowy_edmund.JPGTo najlepszy facet i przyjaciel, o jakim można marzyć :smile_tb:. Nazywa się Edmund i jesteśmy razem już 6 albo 7 lat. Nigdy nie narzeka, gdy trzeba wstać o 4.30, w sobotę (!), by zdążyć na autobus o 5.35 i pojechać w góry. Nie marudzi „Co? Znowu chcesz iść do muzeum?” albo „Ile jeszcze będziesz się przymierzać do zrobienia tego zdjęcia?”. Nie przeszkadza mu sucha bagietka z pasztetem i kubeczek kefiru na obiad. Może spać w śpiworze na podłodze (choć nie wiedzieć czemu woli w butach). Nie straszne mu słońce, wiatr (byle był mocno przywiązany) czy śnieg (ma zresztą ‘kurteczkę’). Jedynie wody nie lubi; myślę, że to uraz po tym, jak wpadł do fontanny, przy której robiłam mu zdjęcie.
Poza tym niezły z niego dowcipniś – tutaj udawał kasztanowego rycerza. Uwielbia dzieci. Continue reading Edmund – najlepszy kompan w podróży

Dwa lata w Holandii

Mam (a właściwie to miałam) pewien dylemat. Na tej stronie piszę bowiem m.in. o moich podróżach, wycieczkach. Jak dotychczas notatki zamieszczałam na bieżąco, tzn. dzień, dwa po powrocie z wyjazdu. Ale.. dwa lata mieszkałam w Holandii, przez ostatnie pół roku mojego pobytu tamże miałam już tą stronę, a de facto nic nie pisałam o tym niskim kraju. Nie wiem, jak to się stało, ale tak po prostu wyszło.
Przez ostatnie parę dni zastanawiałam się czy opublikować tu moje wrażenia, spostrzeżenia z tych ostatnich dwóch lat zapobiegliwie i drobiazgowo spisane, choć tradycyjnie, na papierze. W końcu doszłam do wniosku, że dlaczego nie?

  1. będę miała materiał na następny rok pisania :happy_tb:
  2. będę mogła pokazać parę ciekawych zdjęć [hmm… właściwie to mam ponad 2000 zdjęć zrobionych klasyczną lustrzanką plus kilka (-naście??) tysięcy sztuk zrobionych aparatem cyfrowym]
  3. NAJWAŻNIEJSZE: będę mogła Wam pokazać co ciekawego można zobaczyć, dowiedzieć się, nauczyć się w czasie pobytu w Niderlandach; bo Holandia to nie tylko Amsterdam, wiatraki i tulipany:annoyed_tb:

Postaram się skupić na moich osobistych doświadczeniach i przemyśleniach, tak więc będzie to raczej subiektywny obraz. Nie obejdzie się jednak bez obiektywnych faktów, bo cierpię na drobną przypadłość – nie popadać w skrajności! Spróbuje zaprezentować różne (choć niekoniecznie przeciwne) punkty widzenia.
Continue reading Dwa lata w Holandii

Świdnica

Od jakiegoś czasu ( a dokładniej od mojej ostatniej wizyty w Kościele Pokoju w Jaworze ) planowałam wyjazd do Świdnicy. Chciałam bowiem zobaczyć w jakim stanie znajduje się obecnie drugi z dwóch zachowanych kościołów Pokoju. I tak jakoś nie mogłam się wybrać (to niecałe 80 km od mojego miejsca zamieszkania).
Ale na początku tego tygodnia dostałam wiadomość od mojego kolegi ze studiów – Grześka Ziemiańskiego – w której ‘doniósł’ mi o swoim sukcesie w dwóch konkursach fotograficznych, z których jeden był organizowany przez Świdnicki Ośrodek Kultury. Postanowiłam więc upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu :happy_tb:.
I tak wskoczyłam wczoraj w autobus, potem w szynobus i pokonawszy 57 km w imponującym (jak na PKP) czasie 1 godz. 42 min. dotarłam do Świdnicy.
To niewielkie obecnie miasto było kiedyś stolicą Księstwa Świdnicko – Jaworskiego. W średniowieczu znane było nadto w CAŁEJ Europie, a to dzięki słynnemu piwu świdnickiemu. s_portal.JPG Nie tylko Środa Śląska, Wrocław, Kraków czy Toruń, ale również Praga, Buda (zanim powstał Budapeszt), Heidelberg czy Piza miały specjalne „Piwnice Świdnickie”, w których serwowano piwo importowane właśnie z tego miasta. Dzięki temu miasto mogło sobie ‘pozwolić’ na posiadanie własnej mennicy, budowę kościoła z najwyższą na Dolnym Śląsku wieża, potężne mury obronne, liczne warsztaty rzemieślnicze i piękne kamienice mieszczańskie. Niestety, jak praktycznie wszystkie miasta śląskie, podupadło w okresie wojny trzydziestoletniej. Nigdy już nie wróciło do poprzedniej chwały, ale… coś niecoś się zachowało.
Continue reading Świdnica

Ogród Japoński we Wrocławiu

jap_bonsai.JPGKiedy byłam mała żadna wizyta we Wrocławiu nie mogła się obyć bez wycieczki do ZOO (wtedy pod dyrekcją państwa Gucwińskich). Z ogrodów zoologicznych zasadniczo wyrosłam (choć jesli mam okazję zobaczyć jakiś naprawdę niezwykły, to nie odpuszczę), za to zakochałam się we wrocławskim ogrodzie japońskim i każdy wyjazd do stolicy Dolnego Śląska oznacza również pobyt w tym niesamowitym miejscu.
Sam ogród położony jest praktycznie vis a vis ZOO (trzeba tylko minąć olbrzymią Halę Stulecia ). A ponieważ jest to miejsce naprawdę niezwykłe pozwolę sobie zarysować jego historię :happy_tb:.
Wiek XIX i początek XX to okres niebywałej fascynacji sztuką Dalekiego Wschodu. Dzięki ekspedycjom naukowym wiedza o tych baśniowych krainach przestała w końcu być zaledwie wytworem wyobraźni osadzonym na skąpych informacjach. Najwięcej czasu zajęło poznawanie Japonii, która od 1638 do 1852 roku była szczelnie (!!!) zamknięta dla cudzoziemców. Jednakże, jak to często bywa, wzrost wiedzy o Japonii nie szedł w parze ze zrozumieniem specyfiki tej wysoko rozwiniętej i odmiennej kultury; choć bywały wyjątki.
Jednym z nich był Friedrich Maximilian von Hochberg z Iłowej koło Żagania, ambasador cesarza Niemiec w Japonii, podróżnik i kolekcjoner, najwyższej klasy autorytet w sprawach sztuki wschodu. On to był pomysłodawcą utworzenia Ogrodu Japońskiego, jako jednego z ogrodów tematycznych Wystawy Sztuki Ogrodowej, która odbyła się we Wrocławiu w 1913 roku. Hrabia zadbał by jego pomysł przybliżył ‘prawdziwą’ Japonię, w której duże znaczenie odgrywa tradycja kontemplacji natury, docenianie piękna otoczenia oraz umiejętność tworzenia jej artystycznego obrazu o idealnej formie. Choć po wystawie pawilony rozebrano, a wyposażenie zwrócono właścicielowi, to sam układ ogrodu został zachowany.
Continue reading Ogród Japoński we Wrocławiu

Kraków 2007 a 2004, cz.2

Ciąg dalszy mojej wizyty w stołecznym mieście Krakowie…
Po Wawelu przyszła kolej na Kazimierz. Hmm… nie jestem pewna czy swego rodzaju „moda” na tą dzielnicę dobrze jej robi. Faktem jest, że wiele budynków, które chyliły się ku upadkowi, zyskało nowy wygląd, ale też nową funkcję… Roi się tu na przykład od hoteli. Poza tym wydaje mi się, że wszystkie małe lokaliki zostały przerobione albo na knajpki albo na galerie. Serio! Wystarczy przejść się od ul. Krakowskiej wzdłuż Meiselsa, wokół pl. Nowego, a następnie wzdłuż Estery i św. Józefa wrócić do Krakowskiej. Uah… Na dodatek w mojej ulubionej galerii z żywymi kotami na Józefa nie było kotów:sad_tb:.
Interesujące, iż te nowe inwestycje są najczęściej stylizowane na stare, o wiekowych tradycjach, jednakże nie zawsze z sukcesem. Mówcie co chcecie, ale ja wolę ten dawniejszy Kazimierz: trochę zaniedbany, ale dzięki temu niesamowicie sympatyczny i uroczy (chyba jestem beznadziejnie sentymentalna).
Stare Miasto – i znowu niespodzianki. W końcu zakończono remont kamienicy bp. Ciołka na Kanoniczej, aczkolwiek muzeum nie otworzyło jeszcze swoich bram dla zwiedzających.
Ale największa chyba niespodzianka czekała mnie na pl. Wszystkich Świętych. Pojawił się tam bowiem nowy budynek – Pawilon „Wyspiański 2000”. Autorem pomysłu samego budynku z wprawionymi w fasadę trzema niezrealizowanymi przez Wyspiańskiego witrażami (Henryk Pobożny, Kazimierz Wielki i św. Stanisław) był Andrzej Wajda. Jednakże realizacja zajęła prawie 10 lat. Projekt pawilonu opracował Krzysztof Ingarden (tak, tak; ten sam, który współprojektował „Mangghę”). Bardzo spodobał mi się wygląd fasady od strony placu. Trudno jest bowiem pogodzić ‘nową’ architekturę z historyczną zabudową tak, by wszystkie elementy pasowały do siebie. plytka.JPGCałość pokryta jest ceglanymi płytkami z wytłoczonym motywem liścia kasztanowca. Płytki ‘nadziane’ są na metalowe pręty, tak, że można zmieniać ich położenie tym samym zwiększając/zmniejszając ilość światła wpadającego do wnętrza. Choć słyszałam, że przechodnie mają zapędy, by ręcznie przesuwać płytki i w efekcie cały system nie funkcjonuje najlepiej:wink_tb:. Uporządkowano też skwerek między pawilonem a przystankiem tramwajowym; po środku ustawiono metalową makietę układu przestrzennego tej okolicy w okresie, gdy stał tu jeszcze kościół Wszystkich Świętych. Z podpisem w języku Braile’a!!!! (między innymi) Również pomnik prezydenta Zyblikiewicza na tym zyskał – nareszcie jest nie tylko widoczny, ale i dostępny bez narażania się na potrącenie samochodem.
Continue reading Kraków 2007 a 2004, cz.2

Kraków 2007 a 2004, cz.1

Spędziłam kilka pięknych dni w Krakowie. No dobra, ostatniego dnia lało :wink_tb:. Ale uroda tych dni związana było nie tylko z pogodą. W końcu miałam okazję by spędzić w Krakowie kilka niespiesznych chwil i obejrzeć zmiany jakie zaszły tutaj podczas mojej ponad dwu letniej nieobecności (co prawda byłam w Krakowie w lutym, ale zbyt krótko by się dokładniej rozglądnąć). Co tu ukrywać tym razem czas też mi uciekał zbyt szybko, zwłaszcza, że oprócz miejsc chciałam odwiedzić również ludzi.
Z przyjaciółmi u których nocowałam pojechaliśmy na grilla do Tyńca. Ale nie od strony klasztoru, tylko na drugim brzegu Wisły. Miejsce mieliśmy wspaniałe: przed nami Wisła (hm… szaleli po niej jacyś wariaci na skuterach wodnych), a nad nią wysoki skalisty brzeg zwieńczony murami klasztoru Benedyktynów. Po lewej widok na Srebrną Górę z klasztorem Kamedułów a po prawej w oddali Babia Góra. Czy można mieć lepsza scenerię? Z pewnością nie :laugh_tb:.
Ale przede wszystkim powłóczyłam się po miejscach, niegdyś ulubionych i dobrze znanych, a teraz jakby mniej…
krakow_katedra.JPGWawel – lubiłam przychodzić tu we wczesnych godzinach rannych, w środku tygodnia, by uniknąć tłumów. Miejsce jako takie się nie zmieniło, ale pojawiło się parę nowinek. Wejście na dziedziniec arkadowy poprzedzone jest prześwietleniem bagażu (wolno wnosić tylko podręczny) i bramką wykrywania metalu. Nie wiem dlaczego, ale gdy to zobaczyłam „włączył” mi się angielski (pewnie skojarzenie tego typu zabezpieczeń z tymi w muzeach zachodniej Europy). Spytałam więc strażnika „Is it safe for my camera?” [wiem, że większość aparatów rentgenowskich używanych w takich miejscach jest bezpieczna dla filmów fotograficznych, ale uprzedzam – nie próbujcie tego np. w Saint Chapelle w Paryżu; zamiast zdjęć będziecie mieli prześwietlony negatyw]. Odpowiedź była bardzo lakoniczna „Yes. Camera”. Chyba do tego ograniczała się jego znajomość angielskiego. Na szczęście zauważyłam stosowną naklejkę na samej maszynie.
Continue reading Kraków 2007 a 2004, cz.1