Delft to niewielkie urocze miasteczko położone na południe od Hagi, a właściwie to nawet z nią graniczące. Znane jest – nie tylko w Holandii – z trzech powodów:
- porcelany (Delft Blue)
- jako rodzinne miasto Johannesa Vermeera
- miejsce gdzie ‘narodziła’ się dynastia orańska (House of Orange)
O porcelanie z Delft słyszał chyba każdy. I prawdopodobnie nie ma turysty, który opuszczałby Holandię bez jakiejś drobnej pamiątki „w stylu” Delft Blue. Uściślając produkty z Delt nie są wykonane z prawdziwej porcelany, jako że tą wytwarza się z kaolinu. Natomiast Delftware jest jej imitacją wykonaną z mieszanki gliny, którą po wyciągnięciu z formy pokrywa się specjalna glazurą.
Pomiędzy rokiem 1600 a 1800 Delft było najważniejszym producentem ceramiki w Europie. Produkty trafiły „pod strzechy”, a niebieski barwnik używany do dekoracji (ciekawostka: de facto barwnik ten jest czarny, dopiero w procesie wypalania naczynia kolor zmienia się na niebieski) stał się jej znakiem rozpoznawalnym. Rosnąca konkurencja spowodowała spadek jakości i eliminację mniejszych producentów. W połowie XIX w. w Delft działała już tylko De Porceleyne Fles, która zresztą funkcjonuje po dziś dzień. W fabryce organizowane są wycieczki, w czasie których można obejrzeć cały proces produkcji, a na koniec dokonać zakupu w firmowym sklepie. Hmm.. tylko dla bogaczy ;).
Johannes Vermeer to niderlandzki malarz XVII-wieczny, w Polsce znany głównie dzięki obrazowi „Meisje met de parel” („Dziewczyna z perłą”). Po dziś dzień zachowało się tylko 36 obrazów bezsprzecznie jego pędzla. Szacuje się jednak, że artysta namalował w sumie 40 – 60 płócień. W tym roku otworzono w Delft po bardzo długiej przerwie Centrum Veermera, w którym można dowiedzieć się mnóstwa fascynujących szczegółów o tym artyście (niestety, nie tyle ile byśmy chcieli, ponieważ źródła są bardzo skąpe), zobaczyć reprodukcje wszystkich jego dzieł (oryginały znajdują się m.in. w Mauritshuis w Hadze, Rijksmuseum w Amsterdamie czy Louvre w Paryżu), a także wgłębić się w tą część jego techniki malarskiej, która sprawiła, że stał się ona tak popularny (mimo licznej konkurencji). Część wystawy poświecona jest bowiem różnym rodzajom efektów świetlnych stosowanych przez Vermeera. Efektów, które bardzo często przywodzą na myśl „buchające” światłością obrazy impresjonistów.
14. listopada 1572 roku Wilhelm Orański przeprowadził się do Prinsenhof w Delft, zapoczątkowując trwający po dziś dzień związek między Delft a holenderską rodziną królewską. Zwany Ojcem Narodu, Wilhem Orański, urodził się w Niemczech, a w wieku 11 lat, jako francuski dziedzic dynastii orańskiej, odziedziczył własność w Niderlandach. Później został przywódcą wojny przeciw hiszpańskim okupantom i walki o wolność wyznania. Zginął w zamachu, a ślady po kulach, które przeszyły jego ciało, do dziś można oglądać w Prinsenhof. Został pochowany w podziemiach Nieuwe Kerk, a nad jego grobem postawiono wspaniałe marmurowe mauzoleum, którego autorem jest Hendrick de Keyser. Od tego momentu Nieuwe Kerk stał się miejscem pochówku członków niderlandzkiej rodziny królewskiej.
Ale Delft to coś więcej. To malutkie, ale nie prowincjonalne miasteczko. Wszechobecne kanały z wejściami na zaplecza i do piwnic domów zaledwie 20 cm ponad poziomem wody (tak by sięgnąć z łodzi). Stare ceglane kamienice z oknami o wielu kwaterach i białymi ramami. Dziesiątki „wybrzuszonych” mostków i jeszcze więcej przypiętych do nich rowerów. Całkiem stary 😉 Nieuwe Kerk z drugą najwyższą w Holandii wieżą, z której widok sięga po Hagę, Europort i Rotterdam. Byłam tu już kilka (-naście) razy i na pewno nie raz jeszcze wrócę.
(Uwaga praktyczna – Delft ma bardzo dobrze zorganizowaną informację turystyczną, włączając w to portal na www.delft.nl)