Stolica Dolnej Saksonii. Miasto, które dzięki Wettinom stało się perła baroku. A dokładniej dzięki Augustowi Mocnemu – temu samemu, który królował w Polsce od roku 1679. To na jego zlecenie powstały wspaniałe budowle, dzięki którym miasto stało się stolicą na najwyższym poziomie europejskim.
A potem (dość długo potem) była II wojna światowa, która przyniosła miastu zagładę. Zagładę bezsensowną, pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia strategicznego. Ot… zwyczajna zemsta aliantów. Świetnie opisał to Norman Davis w swojej książce „Europa”:
(…) Altmarkt [stary rynek Drezna] wybrano jako centralny punkt terenu rażenia najbardziej niszczycielskiego nalotu bombowego w dziejach Europy. (…) Drezno zostało wybrane jako obiekt głównego zmasowanego nalotu w odpowiedzi na prośbę Sowietów o aliancką pomoc z powietrza. Miasto było ośrodkiem, w którym zbierały się setki tysięcy uchodźców, wypieranych prze posuwające się naprzód wojska sowieckie, oraz oddziały pomocnicze, złożone przede wszystkim z młodych kobiet.
Dziesięć minut po zrzuceniu potężnej flary [miało to miejsce 13 lutego 1945, o godz. 22.00] z południowego zachodu nadciągnęła pierwsza fala bombowców, złożona z 529 lancasterów (…) zrzuciły śmiercionośny koktajl potężnych bomb burzących i wiązek bomb zapalających. W ciągu 45 minut w mieście rozszalała się burza ognia. Stare serce Drezna, wraz ze wszystkimi mieszkańcami, pochłonęły płomienie. (…) Rano nadleciała druga fala złożona z 450 latających fortec (…).
W ocenach strat istnieją znaczne rozbieżności. Według raportu brytyjskiego, całkowitemu zniszczeniu uległa powierzchnia 6.8 km2. Powojenny drezdeński raport w sprawie planowana podaje liczbę 12,7 km2 zniszczonych w 75%.
(…) znaczenie strategiczne nalotu było niewielkie. Po dwóch dniach przez Drezno zaczęły przejeżdżać pociągi. Fabryki o istotnym dla działań wojennych znaczeniu – na przykład zakłady elektroniczne w Dresden-Neusiedlitz – nie zostały uszkodzone.
(…) Według doniesienia Associated Press, później odwołanego, >dowódcy lotnictwa aliantów podjęli długo wyczekiwaną decyzję o celowych bombardowaniach mających zastraszyć niemieckie skupiska ludności<.
Czytaj dalej »
Znowu ;) weekend we Wrocławiu. No może nie cały weekend tylko niedziela. A to przede wszystkim z powodu imienin teściowej mojej siostry. No ale wiadomo, że nie pojadę do Wrocka li tylko i wyłącznie się objadać ;). Postanowiłam zrealizować w końcu plan, na który czaiłam się od jakiegoś czasu, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Otóż wybrałam się z siostrą na cmentarz żydowski przy ul. Lotniczej, by pomóc w jego oczyszczaniu. To niesamowite miejsce, strasznie zapuszczone, które Wrocławska Gmina Żydowska (właściwie już nie istniejąca) ma w głębokiej pogardzie…
A moja siostra rozpoczęła walkę z wiatrakami o jego uratowanie. Stąd miedzy innymi idea jej cotygodniowych niedzielnych wypraw tamże, by kawałek po kawałku, wyrywać to miejsce wszechobecnej przyrodzie. A dziś i ja miałam w tym swój udział :).
To było niesamowite. Wycinanie drzewek, krzaków, bluszczu; wyrzucanie tego zielstwa. Oczyszczanie pomników, odkopywanie tablic, a nawet ustawianie ich do pionu. Kiedy widzę efekty, a w tym przypadku widać je bardzo szybko, aż chce mi się pracować więcej i dłużej. Jeszcze jedna kępa krzaków, jeszcze jedna tabliczka, a co kryje się pod tym pagórkiem bluszczu? A jeszcze większa radość sprawiał mi fakt, że robię to dla własnej satysfakcji. Nie na pokaz, nie dla pieniędzy, po prostu kierując się poczuciem – bo ja wiem – odpowiedzialności (?) za nasze wspólne dobro kulturalne, może jakiegoś poczucia winy (?), z powodu bezduszności właściwego urzędu…
W każdym bądź razie mam nadzieję, że na jednej akcji się nie skończy i będę jeszcze miałą sposobność się tam powyżywać.
Piękny dzień wczoraj był. Pierwszy prawdziwie wiosenny: ze słońcem, cieplutkim wietrzykiem i niebem w tym niesamowitym kolorze, który po prostu zmusza do wyjścia na zewnątrz. Wzięłam więc rower i pojechałam na małe fotograficzne safari do Chróstnika.
Jest tam pałac, a właściwie jego ruiny, który wybudowano w latach 1723 – 1728. Nie był pewnie arcydziełem architektury, ale na pewno przyjemny dla oka i nie budzący obrzydzenia u estety. Ale czasy się zmieniły.
Po drugiej wojnie światowej tereny te przeszły z rąk niemieckich w polskie. Przesiedlono tu ludzi zza Buga. I choć jeszcze w początkach lat 70-tych był w świetnym stanie, to dziś wygląda jak obiekt przeznaczony do wyburzenia. I nie dlatego, że przyroda się upomina o swoje… Większość dewastacji wygląda na dokonane w ostatnich kilkunastu latach. Nawet w czasie mojej tam bytności pojawiła się grupka młodzieży z pobliskiego technikum, która „popisywała się”? rozbijaniem cegieł i fragmentów murów…
Strasznie mi przykro, że miejsce to praktycznie nie ma szans na ratunek. Przykro, że za taki stan odpowiadają tylko i wyłącznie ludzie pozbawieni poczucia szacunku, prymitywni…
Wrocław to miasto naj… pod wieloma względami (choć nie czas i miejsce, by o tym tu pisać). Wybrałyśmy się z siostra na małe „foto – polowanie” na detale architektoniczne okolic rynku. Ulica Rzeźnicza, jatki oraz kościół św. Elżbiety. I właśnie przy tym ostatnim spotkała nas niesamowita niespodzianka; na kamiennym obramieniu jednego z bocznych portali wejściowych do kościoła spał sobie…. nietoperz! Prawdziwy, futrzasty i tak słodziutki, ze aż chciało się go przytulić ;). Nie wiem, jak to się stało, bo choć nietoperze często mieszkają na kościelnych wieżach, to temu najwyraźniej coś się pomyliło i zasnął w miejscu nie bardzo bezpiecznym. Dlatego po dokładnym obfotografowaniu naszego odkrycia szybko się zmyłyśmy, by nie przyciągnąć doń uwagi ludzi, których stosunek do fruwających ssaków mógł być odmienny od naszego.
W niedzielę za to wybraliśmy się z siostrą i szwagrem do Wojnowic, gdzie znajduję się gotycko – renesansowy zamek na wodzie. Położony w zalesionej okolicy poprzecinanej ścieżkami spacerowymi i szlakami turystycznymi. Odnowiony po zniszczeniach dokonanych w latach powojennych mieści hotel, restaurację i dom pracy twórczej. Jednakże niepodzielnymi jego właścicielami wydaje się gromadka kotów okupujących przedzamcze…
Otaczają mnie ze wszytkich stron. Prawie mi się śnią po nocach (prawie, bo jestem zazwyczaj zbyt zmęczona by w ogóle śnić ;).
Praca – przez internet: instalowanie stron WWW, uruchamianie plug-in’ów, dodawanie zawartości.
Kurs – komputerowy; systematyzacja mojej wiedzy i umiejętności z zakresu MsOffice (UWAGA! NAGRODA! W Word -> Narzędzia -> Akapit -> Podziały wiersza i strony -> opcja: “Kontrola bękartów i wdów”; co to znaczy???) i nauka Accessa.
Dom – praca nad własną strona (tą) i galerią.
Ale – co tu ukrywać – narazie mam jeszcze z tego radochę, jeszcze nie traktuję tego jak przykrego obowiązku. I oby tak dalej!
Poza tym staram się zachować równowagę, by do reszty nie zgłupieć. Jakieś minimum ruchu (2x w tygodniu basen + rower jako środek komunikacji), książki (choć zwykle do poduszki, bo w ciągu dnia nie mam czasu), czasem jakiś obiadek rodzinie upichcę. I byle do wiosny! Wtedy wszytkie weekendy będą GDZIEŚ, a nie TU. Nie moge sie już doczekać :).
Tak więc tym razem testuję WPG2. Mam z tym niejakie problemy, gdy chcę użyć tagu dostępnego na write/post. Ale wystarczy wpisać właściwą sekwencję + nr zdjęcia w galerii i … wygląda na to, że działa. Nie miałam pojęcia, że kliknięcie w thumbnail odsyła do galerii… eh… człowiek uczy się CAŁE życie :). Jeszcze tylko gdybym wiedziała, jak edytować pliki PHP?

Uuuaaah…. Pracuję ciężko ;) ostatnimi czasy. Na dodatek głównie na siedząco, przed ekranem komputera i daje mi się to w znaki. W kościach mi strzela ;). Dobrze, że basen mam w odległości zaledwie 15-minutowego marszu żwawym krokiem i że te dwa razy na tydzień tam łażę. I powiedziałam NIE komunikacji miejskiej. Albo własne stopy albo rower. Nawet gdy leje; tak jak to było dzisiaj.
Ale wracając do moich zajątek. W końcu uporządkowałam 54 negatywy (36- i 24-klatkowe), powkładałam do albumów ok. 1800 (!) zdjęć, obejrzałam i posegregowałam jakieś 2000 zdjęć z cyfrówki, powklejałam do albumu „pamiątki” z moich ubiegłorocznych podróży, krytycznie (nawet bardzo krytycznie) przejrzałam zawartość 4 segregatorów z wycinkami i ciekawostkami, włożyłam w ramki 16 fotek, stworzyłam 5 wirtualnych galerii.
Jeej.. dopiero teraz widzę, ile tego było ;).
Piękny dzień dziś był. I nie mam bynajmniej na myśli pogody, bo choć nie padało, a czasem nawet się przejaśniało, to ogólnie nie było przyjemnie (jakby MINUS). Ale… dowiedziałam się, że zakwalifikowano mnie na kurs doszkalający (PLUS), pani z jednego z urzędów (budżetówka!) przedzwoniła do mnie na telefon KOMÓRKOWY z informacją, iż mam się zgłosić po ankietę na ten kurs do pokoju 116 a nie 114 (WIEEELKI PLUS), przegrałam pojedynek o nowa pracę (MINUS), rozwiązałam istniejący od kilku miesięcy problem plug-in’a (PLUS), no i chyba załapałam się na dodatkowe zlecenia (chyba PLUS).
Tak więc suma sumarum dzionek można zaliczyć na PLUS : ).
I takie piękne tulipanki jeszcze dostałam (DUŻY PLUS):
Wg wszystkich znaków na ziemi i niebie plug-in do zdjęć W KOŃCU działa :). Tak więc oto, jak wygląda moja żółta ściana:

No może nie takie znowu wielkie. W każdym bądź razie doszłam do wniosku, ze po X latach mieszkania w niebieskim pokoju czas na drobne zmiany. Jedna ze ścian jest więc przemalowywana na… żółto :). Wiem, wiem… to dosyć śmiałe połączenie kolorystyczne, ale… w końcu JA tu mieszkam. Pierwsza warstwa nie do końca przykryła tą niebieskość, więc za chwilkę pójdzie kolejna. Już nie mogę się doczekać efektu : ). A jak mi ładnie wyjdzie, to obiecuję, że w końcu rozszyfruje, JAK umieszczać zdjęcia w postach i pokażę rezultat.